Ameryka nie zostanie odkryta, jeśli uzna się, że niemiecki system edukacji jest zepsuty. Można niemal powiedzieć – przyzwyczailiśmy się do tego. Ale co tak naprawdę się za tym kryje i dlaczego nie zostało to jeszcze naprawione? I wreszcie, czy można lepiej?
Wszyscy wiedzą, że niemiecki system szkolnictwa nie działa. Wielu uważa to za coś oczywistego i nieuniknionego. Tę kwestię trudno zmienić, nawet jeśli miałoby chodzić tylko o zmianę w świadomości społecznej. Problem jest jednak większy, niż może się wydawać. Niedostrzeganie go jest czystą ignorancją. Ciągnie się on już od dłuższego czasu. System edukacji, który znamy dzisiaj, ma swoje początki tuż po II wojnie światowej. Nic dziwnego, że miał wtedy zupełnie inne cele niż obecnie – w powojennym chaosie priorytetem była odbudowa państwa z gruzów. Do tego potrzebni byli pracownicy, czyli struktura społeczna taka jak przed wojną. Czy może być lepszy sposób na odbudowę tej struktury od systemowej nierówności? O to właśnie chodziło niemieckiemu systemowi szkolnictwa – o zachowanie starych warstw społecznych. Główny problem polega na tym, że to trwa do dziś. Przez prawie 80 lat prawie nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jakie są tego konsekwencje?
Niekorzystna sytuacja już od urodzenia.
Wspomniana wcześniej konsekwentna dysproporcja szans znajduje się w centrum uwagi. Nie jest to jednak jedyna wada tego systemu edukacji. Oprócz innego poważnego wyzwania – pieniędzy – istnieje również kwestia systemu rządów Republiki Federalnej. Decentralizm i różnorodność są problemami samymi w sobie. Weźmy za przykład maturę. Poziomy trudności różnią się znacznie w niektórych krajach związkowych. W ten sposób w Turyngii w 2022 r. średnia ocen wyniosła 2,09, zaś w Dolnej Saksonii było to tylko 2,43. Jak powinien działać system edukacji, jeśli rzekomo jeden i ten sam stopień oznacza dwie różne rzeczy? Pracodawcy również interpretują te dwa egzaminy zupełnie inaczej. Tak więc, szczególnie przed ukończeniem studiów wyższych, szanse są nierówne. Niestety, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Jeśli chodzi o jeden z punktów nowego Paktu dla Niemiec, który obejmuje cyfryzację i modernizację kraju, tym bardziej dziwi fakt, że niemieckie szkoły pozostają takie, jakie były. Stare budynki, brak przyszłościowych umiejętności w programie nauczania i co trzeci nauczyciel w wieku 50 lat lub starszy. Widoczny jest również wszechobecny brak zainteresowania przedmiotami STEM (Science, Technology, Engineering, Mathematics – nauka, technologia, inżynieria, matematyka). Według badania “Nachwuchsbarometer 2023”, 22% czwartoklasistów zostało przypisanych do tak zwanej grupy ryzyka w matematyce. Jest to prawie dwukrotny wzrost od 2011 roku. Wyraźna jest także różnica między chłopcami i dziewczętami. W klasie 4 ci pierwsi mają średnio 15-tygodniową przewagę w wynikach. Widać to też wśród studentów. Spośród tych, którzy wybrali kierunek studiów z przedmiotów STEM, w 2020 r. tylko 29% stanowiły kobiety. Czy w obliczu dynamicznie zmieniającego się rynku pracy Niemcy mogą pozwolić sobie na tak znaczące niedobory? W nie tak odległej przyszłości sztuczna inteligencja będzie diagnozować pacjentów zamiast lekarzy, podczas gdy niemieccy studenci (i nie tylko) będą nadal przerabiać „Fausta”.
Korzenie tego problemu są jednak znacznie głębsze. Jak wspomniano w ostatnim numerze „Gdyby tylko twój pradziadek uważał w szkole! – równe szanse dla edukacji?„, dyskryminacja ma miejsce nie tylko ze względu na płeć, ale także ze względu na pochodzenie migracyjne i zawód rodziców. Wykluczenie na tak wielu poziomach znajduje odzwierciedlenie w międzynarodowych raportach. Według badania PISA niemiecki system edukacji wypada gorzej nawet w porównaniu z Rosją czy Wietnamem. Istnieją ku temu powody. Niemieckie dzieci mają 11 lat, kiedy ważą się losy całej ich przyszłej kariery. Każdy nauczyciel musi sam zdecydować, czy jego uczeń powinien uczęszczać do szkoły średniej, szkoły zawodowej czy też gimnazjum. Nierówność leży więc już u podstaw systemu szkolnictwa.
Idealne rozwiązanie?
Czy można zrobić to lepiej? Wygląda na to, że tak. Dobrym przykładem jest Finlandia. Tam wszyscy uczniowie uczęszczają razem do szkoły do klasy 9. Finowie do 15 roku życia nie muszą decydować, gdzie chcą kontynuować edukację. Nauczyciele mają większą swobodę w programie dydaktycznym, a atmosfera na lekcjach jest również znacznie bardziej zrelaksowana. W klasach wykorzystuje się innowacyjne metody nauczania i nowe technologie. W całym kraju nie brakuje nauczycieli, ponieważ zawód ten cieszy się ogromnym szacunkiem. Studia nauczycielskie są tak popularne, że dostają się na nie tylko najlepsi z najlepszych. Każdy pedagog jest więc entuzjastycznie nastawiony do swojej pracy.
Fiński model szkolnictwa opiera się jednak na idei Rudolfa Steinera – założyciela szkół waldorfskich. Pierwsza z tych szkół powstała w 1919 roku, a swoją nazwę zawdzięcza fabryce papierosów Waldorf – Astoria, do której wysyłano dzieci z klasy robotniczej. Cel był jasny: każdy młody człowiek, niezależnie od pochodzenia, powinien mieć dostęp do edukacji. Tak jest do dziś. Każdy może należeć do społeczności szkół waldorfskich.
Wszyscy uczniowie uczą się razem w klasie. Jedną z cech wyróżniających metody nauczania jest brak podręczników. Nacisk kładzie się na praktyczną naukę, edukację opartą na doświadczeniu oraz koncentrację na przyrodzie. Ponadto wspierane są osobiste cechy i kompetencje uczniów, takie jak kreatywność, niezależność, interakcje społeczne, umiejętność działania itp. System szkolny rezygnuje z wystawiania ocen. Nauczyciele z kolei koncentrują się na prowadzeniu i wspieraniu młodych ludzi w rozwijaniu ich indywidualnego potencjału, a także przygotowywaniu ich do wszystkich powszechnych kwalifikacji kończących szkołę, takich jak matura.
Szkoły waldorfskie mocno różnią się od tradycyjnego modelu szkolnictwa. Wydaje się jednak, że jest to dobry krok w kierunku indywidualnego, duchowego i fizycznego rozwoju dziecka, którego niestety nadal nie można postawić w szkołach publicznych.
Brak zmian na horyzoncie.
Zmiana czegokolwiek w niemieckim systemie edukacji to legislacyjny koszmar. Nawet gdy poszczególne kraje związkowe podejmują próby, nie udaje im się to. Głównym problemem, jak to często bywa, są pieniądze. Rzadko kiedy rząd federalny jest w stanie porozumieć się z krajami związkowymi w kwestii finansowania. Aby ujednolicić system, rząd federalny musiałby podejmować więcej decyzji samodzielnie, co również nie podoba się wielu osobom. Zasadniczo: Wprowadzanie zmian okazuje się dość trudne.
Wygląda na to, że niemiecki system kształcenia na długie lata wciąż pozostanie taki sam. Stagnacja w działaniu uniemożliwia wszelkie ruchy unowocześniania szkoły jako instytucji. Udziela się to także Polsce, która podobnie jak Niemcy, bazuje swoją edukację na powojennych wzorcach. Czy dla naszej edukacji jest nadzieja na lepsze jutro? Czy nasze dzieci mają szansę na skuteczną naukę dotyczącą spraw bieżących i obowiązujących w czasie rzeczywistym? Chciałoby się rzec, że z całą pewnością tak. Realistycznie rzecz ujmując kwestia ta jednak pozostaje sporna i ulega wielu wątpliwościom. Na dzień dzisiejszy droga do poprawy wydaje się być długa, kręta i wyboista. Aby w pełni zreformować system szkolnictwa, potrzeba wiele czasu. Należy więc uzbroić się w cierpliwość i optymistyczną myślą oczekiwać lepszych dni.
Franciszka Dzumla, Nikolaus Kurowski